Czesław Miłosz w pierwszym rozdziale książki „Widzenia nad Zatoką San Francisco” pisze:
Czytałem dużo książek, ale układając ich tomy jeden na drugim i stając na nich, nie dodam sobie ani centymetra wzrostu. Ich uczone terminy są mało przydatne, kiedy próbuje się uchwycić doznania nagie, wymykające się uznanym pojęciom. Zapożyczony język dostarcza wielu ułatwień, ale też niepostrzeżenie prowadzi w swój własny labirynt, aż budzimy się w obcych nam korytarzach, z których żadne wyjście nie jest nasze. Muszę więc opierać się, sprawdzając w każdej chwili, czy nie oddalam się od tego, co naprawdę przeżyłem sam, na własny rachunek, czego dotknąłem. Nie potrafię wynaleźć nowego języka i posługuję się takim, jakiego mnie nauczono, a przecież rozróżniam, mam nadzieję, co moje, a co tylko modne. Nie potrafię wyrzucić z pamięci przeczytanych książek, ich zwalczających się teorii i filozofii, tak żeby odzyskać nigdy i nigdzie nie spotykaną niewinność, ale wolno mi być podejrzliwym i zamiast przyłączać się do chóru twierdzeń i przeczeń, zadawać pytania naiwne.
Lubię ten fragment, bo dotyczy poszukiwania. Rozdział książki Miłosza nosi tytuł „O moim zamiarze”. Chętnie się przyłączę – poszukiwanie, sprawdzanie, „co naprawdę przeżyłem”, to także mój zamiar. I coś, w czym chciałbym towarzyszyć moim pacjentom, bo wydaje mi się, że odnalezienie tego może być w życiu czymś niezwykle istotnym i pomocnym.
Źródło zdjęcia: http://poecology.org/wp-content/uploads/2012/02/Milosz.jpg