Skuteczność psychoterapii grupowej ostatecznie dowiedziona

John Cleese o psychoterapii grupowej

John Cleese o psychoterapii grupowej

John Cleese o swoim udziale w grupie terapeutycznej:

Dziesięć lat temu zacząłem grupową terapię. Zrobiłem to z dwóch powodów. Po pierwsze, co najmniej od dwóch lat miałem objawy bezgorączkowej grupy, której mój doktor nie potrafił wyleczyć. W końcu po trzykrotnych wszechstronnych badaniach powiedział mi, że przyczyna jest najprawdopodobniej psychosomatyczna i poradził, żebym z moimi kłopotami udał się do psychologa, bo może to okaże się skuteczne. Z grubsza w tym samym czasie nasiliły się problemy związane z moim pierwszym małżeństwem i doszedłem do wniosku, że jestem zdezorientowany i nie potrafię uporządkować ich bez pomocy z zewnątrz – właściwie, jak pamiętam, myślałem wówczas, że brakuje mi narzędzi intelektualnych, żeby zrozumieć, co się dzieje. Teraz zdaję sobie sprawę, że brakowało mi również pewnych doświadczeń emocjonalnych, które musiałem zdobyć w grupie, żeby móc rozwiązać nękające nas problemy.

Oczywiście wkraczałem w Cudowny Świat Terapii bez wielkiego entuzjazmu. Przeciwnie, z normalną brytyjską rezerwą podchodziłem do wszystkiego, co się kojarzy z całym tym Psychiatrycznym Interesem. Niemniej, mimo że traktowałem rzecz sceptycznie – mógłbym nawet powiedzieć z nieufnością – zacząłem chodzić na spotkania grupy terapeutycznej. Prowadziło ją  dwoje terapeutów, Robin Skynner i jego żona Prue. W grupie było jeszcze siedem innych osób, w tym parę małżeństw. I tak co tydzień późnym czwartkowym popołudniem w dziesięć osób półtorej godziny siedzieliśmy w kręgu i po prostu rozmawialiśmy – przez następne trzy i pół roku! Naturalnie ludzie w grupie przez ten czas się zmieniali; gdy jedni czuli, że już mogą odejść, na ich miejsce przychodzili nowi chętni.

Mniej więcej po roku zrozumiałem, że przeżywam najciekawsze doświadczenie w całym swoim dorosłym życiu. [wszystkie podkreślenia – MCz]

Najpierw, kiedy zmniejszyły się trochę nasze zahamowania, miałem okazję obserwować zachowanie moich współtowarzyszy z grupy, znacznie bardziej swobodne i otwarte od tego, jakie kiedykolwiek można obserwować w normalnych układach towarzyskich, może z wyjątkiem kontaktów z dwoma-trzema najbliższymi przyjaciółmi. Wcale nie mam zamiaru traktować szablonowo tego, co działo się w grupie, ale pamiętam, jak myślałem, że w porównaniu z tym większość filmowych czy telewizyjnych dramatów wydaje się blada, sztuczna i nieprzekonywająca. Lecz taka myśl może nasuwać przypuszczenie, że próbowałem zachować dystans wobec poczynań grupy. Bynajmniej. Byłem głęboko zaangażowany, w tym sensie, że w miarę jak mijały miesiące, przeżywałem bardzo szeroką gamę nastrojów i emocji, po części całkiem nowych i trudnych do zaakceptowania. Jednakże niezależnie od tych przeżyć, jak również pewnych odkryć na własny temat – które w ogóle nie pasowały do mojego ówczesnego wyobrażenia o sobie – największą niespodzianką było stwierdzenie, że oto po raz pierwszy pod znakiem zapytania stanęła część moich najmocniej ugruntowanych postaw, zwłaszcza niektóre podstawowe założenia dotyczące relacji między mężczyzną a kobietą. Zacząłem przyglądać się im z całkiem innej strony i w konsekwencji zastanawiać się, czy przekonania, z jakimi wyrosłem w Weston-super-Mare, rzeczywiście wychodzą mi na dobre.

Dzisiaj, gdy upłynęło ponad pięć lat od zakończenia terapii, mogę powiedzieć bez żadnych zastrzeżeń, że to, czego nauczyłem się w grupie, ogromnie mi pomogło. Od tego czasu jestem znacznie bardziej zadowolony z życia. Doświadczenia grupowe uwolniły mnie oczywiście od wszelkich dolegliwości fizycznych, jakie mi doskwierały, a także wydatnie zmniejszyły napięcie psychiczne. Myślę, że dzięki grupie potrafię lepiej niż przedtem wczuwać się w innych ludzi i czasami chyba nawet skuteczniej niż dawniej pomagać przyjaciołom. Terapia dała mi dużo również w sprawach zawodowych, umożliwiając lepszy wgląd w postaci kreowane przeze mnie na scenie. Dzięki niej mój umysł stał się znacznie bardziej otwarty i zacząłem całkiem inaczej patrzeć na zachowania ludzi w sferze społecznej i politycznej, co – jak mi się wydaje – nadało sens sprawom, których poprzednio w ogóle nie mogłem zrozumieć. Lecz za największą korzyść, najważniejszą rzecz, dzięki której odzyskałem radość życia, uważam to, że wszystkie problemy przeżywam teraz znacznie łagodniej i łatwiej sobie z nimi radzę. Jest nieomalże tak, jakby to był jedynie nikły ślad ich poprzedników, bowiem metody, jakich nauczyłem się w grupie, pozwalają mi – skoro już jakiś problem powstanie – rozwiązać go o wiele prościej i skuteczniej.

John Cleese

cytat z książki R. Skynnera i J. Cleese’a „Żyć w rodzinie i przetrwać”, tłum. Anna Dodziuk, wyd. Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 1992, str. 13-14

Zachęcam do lektury całości – Michał Czernuszczyk

źródło obrazka: http://www.exohuman.com/wordpress/wp-content/uploads/2011/04/john_cleese1.jpg

Michał Czernuszczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *