Pomóc innym, nie pomóc sobie

Ktoś, na ogół jest to któreś z rodziców, przychodzi do gabinetu psychoterapeuty w sprawie dziecka. Rodzic martwi się, że z dzieckiem dzieje się coś niepokojącego, niezgodnego z wyobrażeniem rodzica, czy jego własnym doświadczeniem. Rodzic uważa, że mniej lub bardziej zagrażająca aktywność dziecka (od sporadycznego chodzenia na wagary, przez (nad)używanie alkoholu czy narkotyków i samookaleczenia, do prób samobójczych) może skończyć się tragicznie – choć znów to „tragicznie” różne miewa znaczenia.

Kwestia, którą chciałbym teraz poruszyć, jest taka: przybyły bardzo przejmuje się (a ja naprawdę wierzę w tę troskę) postępowaniem dziecka, więc sam doświadcza ogromnego dyskomfortu, nierzadko większego niż samo dziecko. Jednak o ile widzi wyraźną potrzebę, by dziecko skorzystało z pomocy, tak sam dla siebie nie tylko tej pomocy nie oczekuje, ale wręcz nie chce. A przecież bardzo często trudności z dziećmi są nieświadomym wyrazem troski dzieci o rodziców. Jeśli przyjąć takie myślenie – a w gabinecie są warunki w postaci konsultacji bądź psychoterapii, by sprawdzić zasadność takiej hipotezy – okazuje się, że pomoc właśnie rodzicowi, a nie dziecku, jest najskuteczniejszym sposobem zaradzenia pierwotnej trudności. Jednak rodzice odmawiają. Ta odmowa mnie niepokoi, ale i fascynuje. Co jest takiego w myśli o psychoterapii – psychoterapii, którą poleca się osobie najbliższej, a więc chyba się wierzy w jej skuteczność – że skorzystanie z tej formy pomocy traktowane jest jak… ujma? coś nadmiarowego? zbytek? upokorzenie?

Chciałbym zachęcić takich rodziców do głębszego zastanowienia się, co ich powstrzymuje od podjęcia psychoterapii. Powszechność takiej odmowy każe mi przypuszczać, że nie chodzi o indywidualne treści, ale jakiś powszechnie uznany sens pojęcia „psychoterapia” – sens, który uniemożliwia korzystanie z pomocy dostępnej na wyciągnięcie ręki.

Michał Czernuszczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *