Pacjenci dość często pytają o radę, a terapeuci rzadko odpowiadają wprost. Na pytanie pierwszych „Co mam zrobić?” ci drudzy jakby odwracali kota ogonem. Zamiast po ludzku doradzić i wskazać rozwiązanie, odpowiadają pytaniem, co powszechnie uważane jest za niegrzeczne. Albo kręcą coś i komentują fakt pojawienia się pytania – co też właściwie można spostrzegać jako niegrzeczne, czy przynajmniej stanowiące mierną próbę wymigania się od odpowiedzi. Dlaczego?
Wydaje mi się, że odpowiedź można by zgeneralizować tak: dlatego, że rozmowa o tym, co prawdziwe, nie może być rozmową między ekspertem (w tej roli miałby występować psychoterapeuta) a laikiem, uczniem (w tej roli pacjent). Powołam się tutaj na słowa Hansa-Georga Gadamera z książki „Prawda i metoda” (tłum. Bogdan Baran, PWN 2007):
Wprawdzie mówimy zwykle o „prowadzeniu” rozmowy, ale im prawdziwsza rozmowa, tym mniej jej prowadzenie zależy od jej uczestników. Tak więc prawdziwa rozmowa nigdy nie przebiega tak, jak chcielibyśmy ją poprowadzić. Należało by raczej powiedzieć, że w rozmowę się wdajemy, a nawet w nią wikłamy. Następstwo słów, zwroty w rozmowie, jej kontynuacja i konkluzja mogą być w pewien sposób sterowane, ale w tym sterowaniu partnerzy o wiele mniej sterują, niż są sterowani. Co „wyjdzie” w rozmowie, nikt z góry nie wie. Porozumienie lub jego utrata są czymś, co nam się niejako przydarza. Możemy więc później mówić, że jakaś rozmowa była udana lub że się nie powiodła. Dowodzi to, że rozmowa ma własnego ducha i że stosowany w niej język niesie ze sobą własną prawdę, tzn. „odkrywa” i wyzwala coś, co odtąd zaczyna istnieć. (s. 519)
Uważam, że słowa te ukazują aspekt rozmowy, którego psychoterapeuci niekiedy starają się nie ujawniać, zwłaszcza jeśli czują się niepewni w swej roli – że rozmowa, także terapeutyczna, może przynieść rozmówcom coś cennego właśnie dlatego, że pozostaje niewiadomą, że nigdy nie jest z góry określona i domknięta. To wprowadza element niepokoju, niejasność.
Nawet sposób, w jaki to zagadnienie opisuję, jest charakterystyczny – widzę, że w ostatnim akapicie użyłem wielu słów zaczynających się od „nie”. Może dlatego, że łatwiej mówić o rozmowie odkreślając to, co w niej nieobecne (no i znowu). Odwołując się do prac chyba najbardziej mnie inspirującego psychoanalityka, Donalda Winnicotta, można by powiedzieć, że w tym co „nie…” tworzy się miejsce na twórczość, rozumianą jako swoboda ekspresji siebie i interakcji ja-świat.
Źródło obrazka: http://www.mac.edu/faculty/richardpalmer/images/GadamerHabermas9b.jpg
To prawda. Klienci często myslą, że terapeuta wie co ma być powiedziane. A prawdziwa rozmowa to wymiana i nigdy nie wiadomo do czego doprowadzi.
Witam, nurtuje mnie pewne pytanie, zadam je tutaj i mam nadzieję, że otrzymam odpowiedź 🙂 Jestem studentką psychologii, interesuję się nurtem psychodynamicznym i zastanawiam się nad tym, aby w przyszłości zostać psychoterapeutą właśnie w tym nurcie. Jest jednak jedna rzecz, która mnie trapi. Zdaję sobie sprawę, że moje wnętrze wymaga „naprawy”, w tym celu planuję odbyć własną psychoterapię, jednak jeśli się okaże, że moje problemy są poważniejsze niż sądziłam, to czy to wyklucza mnie w tym zawodzie i nie powinnam podejmować się zawodu psychoterapeuty w przyszłości? Czy osoba zaburzona może zostać psychoterapeutą? Zakładając oczywiście przejście własnej psychoterapii 😉
Dzień dobry,
Pytanie jest złożone, tym bardziej odpowiedź. Muszę się zastanowić, ale na pewno odpiszę.
Dziękuję za pytanie i pozdrawiam,
Michał Czernuszczyk
Dziękuję, w takim razie czekam na odpowiedź 🙂