Poruszający – niestety w złym sensie tego słowa – artykuł w Newsweeku, odnoszący się do cover story z Time’a, na temat wychowania przy całkowitym zaangażowaniu czasu i energii rodzica (matki konkretnie) na rzecz dziecka.
„Bliskość rodzica z niemowlakiem buduje więź, która jest pierwowzorem wszystkich późniejszych relacji w dorosłym życiu” – pisze pediatra William Sears odwołując się do słynnej teorii przywiązania autorstwa Johna Bowlby’ego, psychoanalityka i psychiatry. Sears wywodzi z tego, że matka powinna całą uwagę poświęcić dziecku, na przykład w ten sposób, że będzie je karmiła tak długo, jak zechce tego dziecko, na przykład do czwartego roku życia. Powinna też odpowiadać na wszelkie chęci dziecka dając to, czego dziecko od niej zachce.
Mój niepokój przyciąga oczywiście nie tyle gotowość odpowiadania na… trudno znaleźć właściwe słowo… zachcianki dziecka, ale właśnie na tytułowy brak granic, brak miary w tej gotowości. Jeśli rzeczywiście więź dziecka z rodzicem stanowi pierwowzór wszelkich późniejszych relacji – przy czym w psychoterapii nie mówimy wyłącznie o relacjach z ludźmi, ale o szerzej rozumianych doświadczeniach odniesienia między ja a tak zwanym obiektem, którym może być zarówno osoba, jak i grupa, rzecz, instytucja, rodzina jako całość, itp. – warto zastanowić się, jaki wzorzec relacji oferuje się dziecku proponując ten typ opieki. W ten sposób tworzy się złudzenie doskonałości, w którym nie ma miejsca na rozczarowanie, frustrację, zdolność odraczania satysfakcji.
Pozornie cała przestrzeń uczuć matki dostępna jest dla dziecka. Można ulec złudzeniu, że nie ma lepszych warunków do rozwoju osobowości dziecka. Nieprawda. Model Searsa promuje bezgraniczne zaistnienie matki, a nie nieskrępowany rozwój dziecka.
Dziecko w naturalnym rozwoju nie tylko poznaje siebie, ale wręcz tworzy siebie przez odróżnienie od matki, przez doświadczenie, że ich potrzeby czasem bywają różne, rozbieżne lub sprzeczne. Jeśli nigdy nie przekonuje się, że takie rozróżnienie istnieje, nie przekonuje się także o odrębności własnej od matki. Nie może się od niej oddzielić.
W procesie rozwojowym takie rozdzielanie zachodzi stopniowo, jednak są dwa wyraźne momenty rozwojowe, gdy szczególnie silnie można to zjawisko dostrzec – bunt dwulatka oraz bunt młodzieńczy. W obu momentach dziecko (przepraszam nastolatków za potworną obrazę, jaką jest nazwanie Was dziećmi – jesteście dziećmi w tym sensie, że na zawsze pozostajecie dziećmi swoich rodziców) szczególną wagę przykłada do mówienia „Nie”. I to „Nie” ma być przez rodzica usłyszane i uszanowane. Uszanowane także w taki sposób, że rodzic jest gotów znieść złość dziecka za to, że rodzic pozostaje przy swoim postanowieniu i jest gotów zrealizować swoją wolę wobec dziecka. Z kolei dziecko może swobodnie się złościć właśnie dzięki temu, że rodzic jest nieugięty (choć odpowiednio czuły) w swojej decyzji.
Bardzo ciekawe jest odniesienie do badań psychologicznych, w których badano znaczenie miłości i granic w dzieciństwie dla doświadczania szczęścia. Jak łatwo sobie wyobrazić, wniosek był taki, że dzieci, które nie czuły się kochane, nie czuły się w dalszym życiu szczęśliwe. Zaskakujące jest natomiast, że nieszczęśliwe były także i takie dzieci, które co prawda czuły się kochane, ale nie czuły, by rodzice stawiali im jakieś granice.
Michał Czernuszczyk
Są dwie grupy, które bardzo źle wychowują swoje dzieci. Pierwsza to rodzice zaniedbujący, poświęcający zbyt mało uwagi dziecku i ta grupa wydaje się być w centrum uwagi społeczeństwa. Kolejna grupa to rodzice, a szczególnie matki „idealne”. Dziecko tak wychowane, nie radzi sobie w życu, ponieważ nie przeszło „szkoły znoszenia frustracji”, nie potrafi odraczać gratyfikacji. Świat nie spełnia jego oczekiwań i budzi duże rozczarowanie. „Wystaczająco obra matka” to taka, której dzieci będzą najbardziej zdrowe i najlepiej będą funkcjonować w świecie.