Dlaczego ostatnio tak rzadko piszę coś na blogu, czyli o tym, że uważam, że źle się dzieje w państwie duńskim, czyli w Polsce

Zdarzyła mi się ostatnio taka sytuacja: ktoś zadzwonił z pytaniem o możliwość odbycia konsultacji, zaciekawiony wywiadem, jakiego udzieliłem Zwierciadłu (o którym to wywiadzie chciałbym, swoją drogą, jeszcze napisać). Czy istnieje możliwość, by przyjść na konsultację? – tak, istnieje. A jaką prowadzę psychoterapię? – psychodynamiczną. I tu rozmowa nagle się skończyła: „A, nie, ta forma terapii mnie nie interesuje.”

Dlaczego przytaczam tę opowieść? Bo kiedy wyobrażam sobie proces myślowy, jaki odbywał się po drugiej stronie linii telefonicznej (tak, wiem, że komórki nie są spięte ze sobą kablem, ale przecież wiadomo, o co mi chodzi), to się martwię. Bo wyobrażam sobie to tak w skrócie: rozmowa w czasopiśmie ze mną temu komuś się spodobała. To jest parę stron tekstu, w którym wypowiadam się na temat psychologicznych skutków pandemii, zwłaszcza wpływu na młodzież. Więc ten, kto to potem dzwonił, pewnie czymś się zaciekawił, poruszył, z czymś się utożsamił, że zdecydował się ze mną skontaktować. Za to jedno, i to niskofrekwencyjne, pojęcie „psychoterapia psychodynamiczna” zakończyło kontakt.

Dlaczego to mnie martwi? Uważam, że jest przejawem niestety bardzo ostatnio powszechnego zjawiska nadawania dotąd neutralnym pojęciom znaczeń emocjonalnych – i myślę, że jest to proces bardzo szkodliwy dla relacji międzyludzkich. Innymi słowy, słowa przestają mieć znaczenie, które możemy pomyśleć i dzięki temu myśleniu zrozumieć innych ludzi, ale wypowiadane działają jak ekspresja uczuć, na ogół nieprzyjaznych zresztą. Przykłady? Proszę bardzo: katastrofa klimatyczna, szczepionka, płód, homoseksualizm…

Uczuć, które towarzyszą przywoływaniu takich nasyconych pojęć, jest tyle, że ich natłok przerywa myślenie. Jak pokazano w badaniach naukowych, silne przeżywanie nie sprzyja tak zwanemu mentalizowaniu, czyli braniu pod uwagę stanu emocjonalnego własnego i innych ludzi. Silne pobudzenie popycha nas ku działaniu raczej, a oddala od refleksyjności i samoświadomości. Jak w rozmowie, od której opisu zacząłem ten post – nie możemy dalej rozmawiać, skoro użyłem słowa-klucza o, jak za późno się przekonałem, wyraźnym i negatywnym nasyceniu. Emocje każą dosłownie przerwać połączenie.

To, że podobne napięcia zdarzają się czasem, nie martwiłoby mnie specjalnie. Natomiast kiedy przysłuchuję się (z rosnącą niechęcią) wiadomościom z życia polityczno-społecznego w naszym kraju, przygnębia mnie częstość tego zjawiska. I w konsekwencji pojawiająca się stereotypizacja, uprzedzenia, antagonizmy. Nie widzę wśród polityków nikogo, kto wykazywałby wolę zatrzymania tego procesu – ale też jestem przekonany, że trzeba by do tego wybitnego lidera, który przekonałby ludzi, że warto się wzajemnie słuchać.

Mam poczucie, że to, co piszę, to truizm. Trudno. Może czasem warto dać wyraz nawet prostym myślom, żeby pokazać, że nie jest się obojętnym? I tym retorycznym pytaniem kończę.

Michał Czernuszczyk

Michał Czernuszczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *