Czasami [matka] zapraszała mnie na weekendy. Nasłuchiwałam wtedy pod drzwiami, czy w mieszkaniu jest Hagen, jej nowy mężczyzna. Bałam się go. Pamiętam, jak kiedyś pokłócili się na podwórku przed domem dziecka i zaczął ją bić. Siostry musiały wezwać karetkę, żeby zabrała ją do szpitala.
W jej książce znalazłam takie zdanie: „Wzięłam sobie najgorszego potwora za męża, żeby ukarać się za ojca”.
Później zrozumiałam, że Amon Goeth był wielkim tematem jej życia. Tak wielkim, że nie było w nim miejsca dla nikogo innego, nawet dla własnego dziecka. Właściwie wszystkie – babcia, matka i ja – żyłyśmy w jego cieniu.
Opowieści o wpływie doświadczeń poprzednich pokoleń na obecne brzmią niekiedy jak bajki. Jak to możliwe (i czy możliwe), by życie kobiety, która zostaje oddana do adopcji w wieku 7 tygodni, nie dysponującej żadną wiedzą na temat przeszłości rodziny poza zdawkowymi zdaniami w rodzaju „Dziadek zginął na wojnie.”, kształtowane było przez przekaz zupełnie niedostępny na poziomie świadomości? W opowieści Jennifer Teege (Duży Format, dodatek do Gazety Wyborczej z 20 lutego 2014 r.) taki wpływ wydaje się istnieć. Teege mówi o konsekwencjach odkrycia, że jej dziadek był komendantem obozu koncentracyjnego:
Spodziewałam się, że będę musiała na nowo zbudować sobie obraz mojej rodziny. W trakcie terapii odkryłam, że właściwie nigdy go nie miałam. Byłam czarnoskórą dziewczynką, która dorastała w rodzinie niebieskookich blondynów. W dzielnicy Monachium, w której mieszkaliśmy, wszyscy się za mną oglądali. Miałam jedno zdjęcie mojej babci, kilka listów od mojej biologicznej matki i jakieś strzępki wspomnień, a poza tym właściwie same pytania, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Amon Goeth okazał się brakującym elementem układanki. Czy wolałabym mieć innego dziadka? Oczywiście. Ale skoro to niemożliwe, chciałam przynajmniej znać tego, którego miałam. (…) Nie czułam nienawiści do mojego dziadka, w końcu nawet go nie poznałam. Uczuciem, które pojawiało się częściej, był wstyd i lęk.
Teege mówi o depresji, mrocznych snach, poczuciu, że jej życie to kłamstwo. Można zastanawiać się, czy nie są to przeżycia typowe albo dla dziecka adoptowanego, albo dla kogoś, kto nagle dowiaduje się istotnych faktów z przeszłości rodziny (niezależnie od ich charakteru). Być może.
Wrażenie zrobił na mnie cytat, który otwiera ten wpis – zwłaszcza myśl Teege, że kobiety w jej rodzinie żyły i żyją w cieniu jednego mężczyzny. Czytając rozmowę z wnuczką komendanta z Płaszowa mam wrażenie, że niewiedza nie chroni jej przed kontynuacją życia w cieniu. Nie da się nie pamiętać. Może nadzieję daje właśnie poznanie, gotowość do zmierzenia się z pytaniem „Kim jestem?”. W moim przekonaniu nie chodzi o bardzo aktywną konfrontację, ale o przyjęcie postawy, którą wyraża Teege, gdy pod koniec rozmowy mówi o matce:
Krótko po odkryciu prawdy o naszej rodzinie postanowiłam ją odnaleźć. (…) Bardzo chciałam, żeby znowu stała się częścią mojego życia. Poprosiłam ją tylko o jedno: jeśli będzie chciała znowu zniknąć, niech przynajmniej powie mi dlaczego.
Trzy lata temu po prostu zniknęła.
Tym razem nie próbuję jej jednak oceniać. Po prostu czekam. [podkreślenie – M.Cz.]
Wkrótce (25 lutego) nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ma ukazać się książka „Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił„, której autorkami są Nikola Sellmair i Jennifer Teege.