Psycholog w szkole cd.

Muszę uzupełnić jeden z wpisów – ten na temat psychologa szkolnego. Zakończyłem tekst dykteryjką, w której po wizytach niegrzecznych chłopaków u psychologa w szkole pojawił się nowy psycholog. Była to drobna sugestia, że wyrobić się w roli psychologa szkolnego jest według mnie bardzo trudno. Właśnie się dowiedziałem, że ten nowy psycholog odchodzi. No, tak…

Bardzo mi przykro. Żal mi psychologa, żal mi dzieciaków. Dla tego pierwszego i tych drugich zmiana pewnie jest frustrująca i rozczarowująca. Nie wiem – bo nie rozmawiałem z tym psychologiem – jak to się stało, że odchodzi. Wiem za to, że formalny powód (którego tu ujawniał nie będę, żeby nie ułatwiać identyfikacji, a także dlatego, że wydaje mi się, że nie ma to znaczenia) słabo się broni i w moich uszach brzmi raczej jak wymówka, a nie prawdziwe uzasadnienie. Chcę też zaznaczyć, że mam zaufanie do tej konkretnej szkoły, tj. wierzę w kompetencje i dobrą wolę personelu. Moje przypuszczenie jest więc takie, że poszło o opisywaną przeze mnie we wspomnianym wpisie niemożność odpowiedzenia na wszystkie wielorakie oczekiwania – nauczycieli, rodziców i dzieci. Tak, wiem, że to tylko spekulacje, ale nie staram się tu analizować tego konkretnego przypadku, ale opisać zjawisko. Chcę pokazać, jak trudne jest poradnictwo psychologiczne, choć sprawia wrażenie prostszego od np. psychoterapii.

Terapia ma swoje zasady, o których psycholog ma przywilej decydować i które w bardzo dużej mierze kształtuje. Psychoterapeuta prowadzi konsultację/konsultacje, dzięki czemu poznaje osobę, która się do niego zgłasza, dowiaduje się o zapotrzebowaniu, wyrabia sobie wstępne rozumienie problemu łącznie z kontekstem sytuacyjnym i osobowościowym. Następnie przedstawia propozycję, która brzmi w uproszczeniu tak: „Podejmuję się zająć [tu wstawić trudność, z jaką zgłasza się potencjalny pacjent], by doprowadzić do [tu oczekiwania pacjenta]. Trzeba nam do tego [tylu i tylu] spotkań na przestawionych przeze mnie [takich i takich] warunkach. Czy jest pani/pana/twoja/państwa/wasza zgoda na taką propozycję?” A dalej następuje realizacja tego wspólnie uzgodnionego planu – z większymi lub mniejszymi trudnościami, w terapii nieuniknionymi i nie unikanymi. W końcu, gdy człowiek mierzy się z własnymi trudnościami, droga może być wyboista.

Inaczej wygląda poradnictwo. Po pierwsze, zgłaszający się po poradę często nie oczekują, że psycholog pomoże im zrozumieć ich przeżycia i uczucia, ale że jednoznacznie pokieruje i poradzi. Że będzie ekspertem nie od rozmowy, ale od życia. Niestety, to nie może działać. Gdyby studia psychologiczne dawały wiedzę o życiu, a nie tylko o psychologii, wystarczyłoby do szczęścia uzyskać tytuł magistra psychologii. Wyznam opierając się na własnym doświadczeniu, że nie wystarczy…

Psycholog szkolny ma o tyle trudne zadanie, że osoby, które się do niego zgłaszają, są na ogół w kryzysie – albo one same w nim są, albo osoby z nimi blisko spokrewnione (czytaj: rodzice). Kryzys nie jest dobrym momentem na refleksję. Nasz system edukacji jest tak skonstruowany, że wzmacnia posłuszeństwo, równanie do normy, a nie indywidualność – tę z górnej, czy dolnej części normy. Czyli kiedy dzieje się coś niestandardowego, łatwo o to, by działanie wyprzedzało zrozumienie – przyjęte w szkołach reguły sprawiają, że najpierw trzeba doprowadzić sytuację do wersji znanej i oswojonej, a dopiero potem zastanawiać się, jakie znaczenie miały wydarzenia. Np. jeśli dziecko zaczyna zachowywać się w sposób kłopotliwy, to szkoła jako instytucja rękami nauczycieli będzie miała tendencję do kierowania się taką przesłanką, by zachowanie wróciło do normy, a nie by najpierw ustalić dokładnie sens… Nawet nie wiem, jakiego słowa użyć… Sens aberracji? Kłopotów? Zaburzeń? Wszystko to jest negatywnie nacechowane. A przecież w wielu sytuacjach możemy przekonywać się, że dzieci mają swoją bardzo głęboką mądrość i że wcale nie zachowują się irracjonalnie.

Wracając do wątku – zmiana zachowania, zachowanie niestandardowe ucznia oznacza dla szkoły najczęściej wejście w jakiś rodzaj kryzysu. I kryzysem właśnie ma się zająć psycholog szkolny. Ma przede wszystkim ratować, a nie rozumieć i pomagać w rozumieniu. Inaczej psychoterapeuta w gabinecie czy nawet oddziale szpitalnym, gdzie na psychoterapię zgłaszają się ludzie już w dużej mierze po kryzysie. Takim kryzysem może być rozpad związku, a wynikać z niego pytanie pacjenta o własny udział w niepowodzeniu relacji. Może też być nim niezdanie z klasy do klasy (czy raczej – jeśli mówimy o pacjentach indywidualnych – niezaliczenie roku studiów), ale także wówczas już się tak nie pali, bo rzecz się dokonała, a podjęcie psychoterapii ma raczej zapobiec powtórce, niż stanowić doraźny środek zapobiegawczy.

Wniosek jest taki, że na psychologa szkolnego nakładane są oczekiwania, których w mojej ocenie nie może on na ogół spełnić. Stąd rozczarowanie po obu stronach – korzystających z pomocy i pomagających. Szkoda, bo psycholodzy szkolni to ludzie często prawdziwie zaangażowani, przejęci i chętni do pomocy – i te zacne cechy niestety również często nie wystarczą do udzielenia sensownej pomocy, gdy brak wsparcia systemowego.

Michał Czernuszczyk

Michał Czernuszczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *