Gazeta Wyborcza pisze o samobójstwach w armii amerykańskiej. Jest tam między innymi akapit mówiący, że panuje „wśród wojskowych przekonanie, że nie wypada zgłaszać się ze swoimi problemami do psychologów. Rodziny żołnierzy, którzy się zabili, opowiadają często, że chociaż cierpieli oni na depresję i chcieli zwrócić się po pomoc do lekarzy, bali się reakcji środowiska. Wielu z nich uważało, że jeśli przełożeni dowiedzą się o problemach, nie będą mieli szans na awans.”
Poruszająca logika – lepiej się zabić, niż stracić szanse na awans sięgając po pomoc psychologów. Tak jakby śmierć nie przekreślała takich szans.
Podejrzewam, że żołnierze – zwłaszcza tak skuteczni i dobrze wyszkoleni żołnierze jak ci, którzy walczą na Bliskim Wschodzie – nie mogą skorzystać z pomocy, bo w ich przeżyciu kontakt z psychologiem (czytaj: psychoterapeutą) jest równoznaczny z zaprzeczeniem tożsamości żołnierza: samodzielnego, karnego, niepoddającego się słabościom. Myśl o tym, że potrzebuje się pomocy, może być źródłem takiego wstydu i lęku, że samobójstwo zdaje się stanowić lepsze wyjście.
Decydujące wydaje się być znaczenie, jakie – w tym wypadku – żołnierze nadają wizycie u psychoterapeuty. Zanim dochodzi do jakiegokolwiek realnego kontaktu z terapeutą, odkrycie, że być może potrzebuje się czegoś lub kogoś reprezentujących świat innych wartości niż te dopuszczalne na polu walki, okazuje się zabójcze. Notka prasowa mówi o lęku przed reakcją przełożonych, ale sądzę, że – z psychoterapeutycznego punktu widzenia – można powiedzieć o „wewnętrznych przełożonych”, czyli emocjonalnych reprezentacjach tego wszystkiego, co utożsamiane jest z przełożonymi. Gdyby chodziło o przełożonych z krwi i kości, można przypuścić, że sekwencja wydarzeń byłaby inna – żołnierze zgłaszaliby się do psychologów i dopiero w reakcji na ujawnienie tego faktu podejmowaliby próby samobójcze. Ponieważ jednak tekst mówi o tym, że samobójstwa popełniano w obawie przed reakcją środowiska, cały konflikt i dialog między „Potrzebuję pomocy” a „Nie wolno korzystać z pomocy” musiał odbywać się wyłącznie w psychice.
Swoją drogą, tekst pokazuje, jak ważna jest zasada dyskrecji obowiązująca psychoterapeutów i oznaczająca w skrócie tyle, że terapeucie nie wolno narazić na ujawnienie tożsamości pacjenta. Oczywiście nie wolno mu ujawniać nazwisk ani danych osobowych pacjentów. Nie wolno też odnosić się do informacji, czy dana osoba korzysta bądź korzystała z pomocy. Nawet sąd nie ma dostępu do tych danych bez oddzielnego posiedzenia, na którym zwalnia terapeutę z zachowania tajemnicy.
Jak widać, w niektórych środowiskach, na przykład tak zamkniętych i opartych na takiej lojalności jak armia, zasada dyskrecji nie chroni pacjentów wystarczająco.
Michał Czernuszczyk