Tytuł może niejasny. Więc wyjaśniam:
Pomyślałem, że o psychoterapii mówi się jako o poznawaniu siebie, swojego wnętrza. Ale pomyślałem też, że właściwie nie jest to takie oczywiste, gdy spojrzeć z punktu widzenia pacjenta. Taka mapa – „na zewnątrz”, „wewnątrz” – może być bardzo myląca.
Jeśli przyjmiemy, że nieświadomość istnieje i że naprawdę jest nieświadomością – a nie np. nieśmiałością myślenia i czucia, czyli czymś, do czego sięgnąć tak naprawdę możemy, tylko wstyd się przyznać – wówczas z punktu widzenia osoby, która stara się swoją nieświadomość poznać, ta nieświadomość jest czymś „poza”. Żeby to zilustrować, odwołam się do właściwości naszego wzroku. Poniżej rysunek (dla tych, którzy wystarczająco dobrze widzą prawym okiem). Można na niego kliknąć (Jeszcze nie! Najpierw proszę doczytać polecenie do końca!), żeby otworzył się w oddzielnym oknie. Proszę zamknąć lewe oko, patrzeć na krzyżyk po lewej i powoli zbliżać twarz do monitora.
Mam nadzieję, że stało się to, co miało się stać – a mianowicie w którymś momencie czarne kółeczko znika. Dzieje się tak ze względu na budowę oka, czyli – o ile pamiętam – nieczułość gałki ocznej na bodźce świetlne w miejscu, gdzie do gałki wbiega wiązka nerwów.
Co to ma do nieświadomości? Rzecz w tym, że nie wiem, jak Państwo, ale ja, kiedy doświadczam tego efektu, mam wrażenie, że to nie moje oko czegoś nie widzi, tylko że ta plamka naprawdę znika. Czyli uważam (choć po pewnym zastanowieniu jestem gotów zrezygnować z upierania się przy tej tezie), że świat wokół mnie się zmienia. I chociaż wiem (=myślę), że to nieprawda, to jednak przecież widzę (=wydaje mi się), że coś się stało na zewnątrz.
Z poznawaniem nieświadomości w psychoterapii chyba jest podobnie, tyle że znacznie bardziej skomplikowanie. Odkrywamy w sobie uczucia, nastawienia, nawyki, które dotąd skłonni byliśmy widzieć jako właściwość świata, a nie nas samych. Tyle że trafialiśmy na ścianę, gdy próbowaliśmy przekonać bliskich, że to – w skrócie rzecz ujmując – ich wina. Że to oni chowali przed nami to czarne kółeczko.
Wydaje mi się pomocne, by pamiętać, że poznawany w psychoterapii świat jest właśnie takim czymś, co nie jest ani na zewnątrz, ani wewnątrz. Dopóki sądzimy, że na zewnątrz, mamy kłopot polegający na tym, że przypisujemy światu autorstwo różnych niesprawiedliwości, które nas spotykają i które, co gorsza, powtarzają się w naszym życiu. Jakby ktoś się na nas uparł.
Jeśli z kolei mówimy sobie, że to jest wewnątrz, to dopóki tego wewnątrz naprawdę nie zobaczymy, nie przekonamy się niemal eksperymentalnie (jak możemy to zrobić ze złudzeniem optycznym wyżej), że to naprawdę sami sobie fundujemy dużą część kłopotów – do tego czasu możemy przeżywać bardzo nieprzyjemne, ale zupełnie niepomocne poczucie winy i nieadekwatności w związku z tym, jacy jesteśmy, jednak nie będziemy w stanie niczego w tej sprawie zaradzić.
To dla mnie fascynujące, że przestrzeń, do której udajmy się w trakcie psychoterapii, jest takim innym światem, „trzecim”, ani tu, ani tam.